sobota, 8 września 2018

o smutku słów kilka - manifest depresjonistyczno ciałopozytywistyczny !!!!1!

autorka płacząca, powód nieznany, marzec 2018 (archiwum prywatne)

dzisiaj i ostatnio w ogóle bardzo mi smutno. trochę się przez to wyłączyłam z życia towarzyskiego, bo nie mam ochoty na ludzi. mam to szczęście że mam przyjaciół i rodzinę, którzy to rozumieją i chyba nie będzie tak, że nie będę miała do czego wracać, co trochę mnie uspokaja. moje smutki nie sprowadzają się do mojej relacji z mediami społecznościowymi, jednak od dawien dawna miewam wiele myśli na ich temat i zwykle kończą się u mnie złością. no i dziś instagram skopał mnie, leżącą. nie będę się rozwlekać na tematy oczywiste typu “KAŻDY CHCE SIĘ TYLKO POKAZAĆ Z JAK NAJLEPSZEJ STRONY, WSZYSTKO JEST SZTUCZNE I NAPOMPOWANE” które stały się na tyle powszechne i klikalne że jakieś swoiste wypociny na ten temat opublikują nawet gazetki modowe które, ipso facto, cały ten świat nakręcają w roli wice-zegarmistrzeów cyfrowego świata stanów lękowych. niestety główna nagroda należy się nam samym, bo wkraczamy na nowe poziomy hipokryzji i mimo świadomości mechanizmów social media, wciąż  w to brniemy i popełniamy te same błędy. mam wrażenie, że sami zamykamy się w jakiejś dziwnej, niepisanej etykiecie dotyczącej najbardziej naturalnych rzeczy. przejdę więc do konkretów i przykładów, postaram się opisać zjawiska które nie wiem czy sobie uroiłam tak jak wiele innych rzeczy potrafię, czy faktycznie tak jest.

niemal niekwestionowanie można stwierdzić, że selekcjonujemy to, co opublikujemy w internecie. jest to bardziej przemyślane niż nasze codzienne decyzje i zachowania, musiało to być coś, co wydaje się na tyle niesamowite żeby słodka_gosia_77 postanowiła się tym czymś pochwalić, dlatego że odbiorcy mają określoną ilość uwagi do poświęcenia i zbyt duża ilość bodźców z jednej strony wcale nie będzie zachwycać. w codziennym życiu jest inaczej — nie wiem jak wy, ale ja potrafię jeść codziennie dokładnie to samo, śmiać się dużo za długo z tego samego żartu i nie boli mnie że od dwóch lat moje grono najbliższych jest złożone z mniej więcej tych samych osób.
i kiedy jest mi smutno, też będzie mi codziennie i cały czas smutno. w moim życiu było więcej smutku niż radości i dopiero przez ostatnie miesiące zaczęłam się uczyć jak czerpać radość z tego, że żyję. mimo to czasami, tak jak teraz, negatywne myśli i uczucia wracają. miałam ochotę po prostu dać temu jakieś ujście, wyrzucić to z siebie. i zaczęło mnie dręczyć pytanie: czemu w społeczeństwie gdzie prawie co piąta osoba cierpi/ała z powodu stanów depresyjnych wciąż jest tak ogromna stygmatyzacja tego zjawiska? czemu wyrażenie publicznie w internecie tego, że źle się czuję będzie bardziej zlinczowane niż w realnym świecie? dlaczego boję się cokolwiek takiego zrobić, ze strachu przed tym że ludzie pomyślą że się “atencjuję”? 

rano patrzyłam na swoje ciało i czułam się jeszcze brzydsza niż zwykle. zaczęłam robić sobie zdjęcia w samej bieliźnie i nic mi się nie podobało. zaczęłam więc przybierać takie pozy żeby wyglądać możliwie najbardziej niekorzystnie. szczerze, dopiero w tej grotesce odnalazłam jakieś piękno. może nie walory estetyczne, ale zrozumiałam ile muszę się nagimnastykować i jak z każdej strony moje ciało wygląda zupełnie inaczej, że wystarczy zmienić kąt o pare stopni i jestem inną osobą. co z tego wynika? 
po pierwsze: zamykanie się w tej jednej fotografii i definiowanie się przez nią i co gorsza, definiowanie innych przez ich zdjęcia, porównywanie tych dwóch obrazów to najgorsze co można samemu sobie zrobić. jestem czymś więcej niż paroma pikselami na ekranie, które jeśli w jakiś sposób Ci podpadną to i tak będziesz sapać z nienawiści. a może moje pikselowe-ja jest super, aż za bardzo super i sapiesz nad nim z zawiści? 
po drugie: zrozumiałam na czym polega cały ten instagramowy feminizm i ruch typu body positive wdrożony w praktyczne działanie w internecie. sama miałam ochotę wrzucić te zdjęcia bo to jestem JA. już wcześniej bawili mnie ludzie którzy na zdjęcie kobiety z owłosioną pachą dostawali piany cieknącej z ryja z Ciechocinka po Wąchock, krzepnącej u stóp sołtysa ostatniej z miejscowości, bo “ nie tak wygląda PRAWDZIWA KOBIETA!!” albo pseudo-tolerancja typu “niech każdy sobie wygląda jak chce, ale po co takie coś pokazywać? :)”. czemu jeśli bardzo szczupła dziewczyna wrzuci zdjęcie z plaży czy w nowej bieliźnie ze współpracy z jakąś marką to jest okej i apetycznie, ale jeśli ktoś odbiega od tego wąskiego kanonu to już jest obleśne, jebane lesby feministki chcą uwagi, śmieszne, niepotrzebne. i wiecie na czym dla mnie polega podstawowy błąd tych wszystkich ludzi? że zakładają że to jest dla nich. dla mnie faktycznie zadziałało to jako jakaś forma auto-terapii z pozytywnym skutkiem. jeśli robię coś, co sprawia że czuję się lepiej i nikogo tym nie krzywdzę, to jakie ktoś ma prawo mieć do tego "ale"? że burzę mu estetykę świata, który go otacza? obserwowanie profili które komuś wydają się nieatrakcyjne nie jest obowiązkowe, a jeśli zależałoby to ode mnie to wolę żeby ludzie w społeczeństwie w którym żyję, nawet zupełnie dla mnie obcy, mogli żyć długo i PRZEDE WSZYSTKIM szczęśliwie, ponad to czy wyglądają ładnie czy nie, zwłaszcza że to już kwestia wyłącznie subiektywna.
osobiście bardzo szybko przestałam na instagram wrzucać zdjęcia z intencją żeby pozyskać więcej obserwatorów, obserwuję (z drobnymi wyjątkami) tylko profile ludzi których znam i prowadzę profil w ramach pamiętnika wizualnego z mojego życia. mimo tego wszystkiego, wciąż boję się oceniania i to bardziej ze strony ludzi, których mniej czy bardziej pośrednio znam, bo to oni mają bardziej realny wpływ na moje życie. jednak dziś udam że mnie to jebie, chcę się ze swoim smutkiem i niechęcią do własnego ciała atencjować. akceptując regulamin & warunki użytkowania podczas rejestracji nikt nie zakazał mi mówić o swojej niedoli. jeśli to ma być platforma do wolnego wyrażania siebie, to mam takie samo prawo wyrażać co mi leży na wątrobie innego niż falafel i tania wódka, nie uważam tego za lepsze czy gorsze niż nowe buty, wyjazd na wakacje czy cokolwiek innego co dla innych jest codziennością. chcę mieć takie samo prawo do pokazywania mojej, którą czasami jest gapienie się w ścianę i brak prysznica czy posiłku przez parę dni.

tekstu nie chce mi się redagować ani nawet czytać drugi raz, jest to mój luźny rant i nie chcę go wyprać z emocji. nie wiem czy powiedziałam cokolwiek odkrywczego, a nawet jeśli nie, to wiem że napewno znajdzie się ktoś kto się z tym utożsami. teraz przyjęłam wewnętrznie do wiadomości, że ten temat powinien być maglowany, nawet jeśli to już nudne i kliknięć brak, póki każdy nie będzie czuł się swobodnie z wyrażaniem swoich myśli i boleści, bo każdemu należy się wsparcie lub chociaż poczucie że nie jest sam.